środa, 29 czerwca 2011

Problemy z seksem

Współczesna kultura masowa sprzedaje nam seks w postaci smacznego, gorącego i zestandaryzowanego fast fooda. 20 sposobów na udaną "grę wstępną", 10 kroków do satysfakcjonującego orgazmu i 7 życzeń wobec uprzedmiotowionego partnera, który nieuchronnie staje się częścią nudnego i prowadzącego do seksualnej klęski schematu - rozprawy normatywnej o seksie, jak nazwała to zjawisko Valerie Tasso w "Antyprzewodniku po seksie". Czyli tego, co Max Stirner chętnie określiłby jako idee fixe seksu.

"Formę, jaką posiada rozprawa normatywna, rodzaj ideologicznego programu, stworzyliśmy, by umocnić >>Wzorzec<< seksu, ale nigdy seks sam w sobie. Autorem tego ogromnego dyskursu, który zwiemy seksem, była i nadal jest jedynie moralność. Niezależnie od tego, jak byłaby ona przystrojona - w religię, medycynę, nauki humanistyczne - moralność stała się właścicielką i panią Wzorca naszej seksualności" (Tasso V., "Antyprzewodnik po seksie", Warszawa 2009, s. 16).

1. "Gra wstępna" i prymat penetracji. 
Pojęcie "gry wstępnej" samo w sobie podważa seksualność i zasadność wszelkich działań poprzedzających bądź wybiegających poza penetrację. Słowo "gra" sugeruje coś mało istotnego, niepoważnego, natomiast "wstępna" bezwzględnie wskazuje jedynie słuszny kierunek i cel seksualnej interakcji. Jawi mi się to jako zamach moralności i tradycji katolickiej na tę - jakże istotną - sferę życia. Uświęcona zostaje penetracja, prowadząca w zamyśle do prokreacji, natomiast wszelkie pozostałe fizyczne interakcje międzyludzkie są marginalizowane i sprowadzone do "przedsmaku" lub "przedsionka" "prawdziwego" seksu. A co by się stało, gdybyśmy uznali, że seks jest doświadczeniem skrajnie indywidualnym, nieznoszącym norm i schematów, a przede wszystkim zaś - celowości? Co jeśli uprawialibyśmy seks po prostu dlatego, że jest wspaniały? W naszej "kulturze celowościowej", jak nazywa ją Tasso, potrzebujemy usprawiedliwienia i celu dla naszych poczynań. Uprawiamy seks, żeby się rozmnażać, żeby budować więź, podtrzymywać bliskość... albo żeby mieć orgazm. 

2. Orgazm.
Orgazm jako cel seksu jest zarówno samobójcą, jak i zabójcą seksu. Sprowadzanie seksu do czynności poprzedzających i "wywołujących" orgazm czyni go ubogim, mechanicznym i ograniczonym. Element niepokoju o orgazm partnera lub własny - orgazmowa presja kulturowa - jest w stanie zrujnować każdy, nawet najciekawiej zapowiadający się, seks. Stres, dlaczego coś, co działało na wcześniejszego partnera/partnerkę nie działa tak samo na obecnego, warto zastąpić uważnością i komunikacją z tym ostatnim. Nie sprowadzajmy seksu do koniecznej drogi (czasem niemal krzyżowej) do orgazmu. Seks jest wspaniały, przyjemny i fascynujący, niezależnie od tego, jak często i jakim orgazmem się kończy. "Ani orgazm, ani tym bardziej penetracja nie są celami godnymi seksu. (...) Kompletność zakłada, że nie ma początku ani końca, a jedynie jest droga" (s. 69). "Seks >>nie rozumie<<, co to jest początek i koniec, nie określa się poprzez orgazm" (s. 73), którego brak nie oznacza niekompletności interakcji seksualnej. "Jeżeli wierzymy, że żeby odnieść sukces w interakcji seksualnej, powinniśmy osiągnąć orgazm, popadniemy we frustrację w przypadku, gdy on nie nastąpi. Jeśli będziemy obarczeni tym końcowym celem, to jednocześnie będziemy wytwarzać ogromną presję, która poza celem będzie sabotować też samą podróż" (s. 74). Cieszmy się seksem samym w sobie, bądźmy "tu i teraz", a orgazm być może zjawi się bezstresowo sam. 

3. "Wytrzymałość". 
"Przejmowanie się czasem trwania stosunku wywołuje zaniepokojenie" (s. 113). Nie ma odgórnie narzuconej normy czasu trwania stosunku, natomiast kulturowy wymóg "długodystansowości" może być nieprzyjemny w konsekwencjach. ">>Kiedy ktoś boi się cierpienia, już cierpi<< - mawiają Chińczycy. U mężczyzn niemalże moralne zobligowanie do przedłużania stosunku wywołuje lęk, który - gdy występuje zbyt często - ma ujście w najbardziej powszechnych dysfunkcjach seksualnych, takich jak: impotencja, opóźniony wytrysk, a w szczególności (antonim tego, do czego się dąży) - przedwczesny wytrysk. (...) Nie ma lepszego sposobu na cieszenie się czasem niż nieprzejmowanie się nim." (s. 113-114). "Każda miłość myśli o chwili i wieczności, ale nigdy o trwaniu" - pisał Nietzsche. Próby usankcjonowania norm tego trwania to nic innego, jak kolejny zamach na ludzką seksualność i próba okiełznania jej. "Wytrysk (...) musi mieć coś wspólnego z pełnym przeżywaniem interakcji seksualnej, którą zatwierdzają emocje, a nie zegary, w której określa nas przyjemność, jaką dajemy lub otrzymujemy, a nie czas wykonania ustanowiony przez innych (nieważne, ilu by ich nie było) jako odpowiedni" (s. 149). Nie poddawajmy się idee fixe i kulturowym uproszczonym wyobrażeniom, poznajmy prawdziwy i nasz seks. Trawestując żartobliwie słowa księdza Natanka - poznajmy tego smoka! Nawet jeśli nie wygląda tak, jak ten na obrazku.

cdn.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Singlizm - jeszcze nie trendy a już passe?

Odkryłam właśnie, że żyję w dwóch równoległych epokach światopoglądowych i dwóch różnych - sprzecznych ze sobą - rzeczywistościach społecznych.

Z jednej strony roztacza się nade mną kolorowa telewizyjno-serialowo-marketingowa idylla osobistej wolności, nieskończonego spektrum życiowych opcji dla każdego, tolerancji dla rozmaitych ludzkich wyborów i sposobów bycia. Sprzedaje mi się, jako kobiecie, wizję niezależności, realizacji planów zawodowych oraz marzeń (i nie - nie mam tu na myśli małżeństwa i prokreacji, które postrzegam bardziej w kategoriach konsekwencji życia społecznego niż w kategoriach samorealizacji).

Z drugiej natomiast - nieco pokątnie, acz zewsząd - dopada mnie dojmująca i nieznająca litości zaściankowość, przejawiająca się w pozornie niewinnych sformułowaniach typu: "kiedyś w końcu kogoś znajdziesz", "widać to jeszcze nie ten", "a dlaczego nie (tu imię), skoro tak dobrze się dogadujecie?" lub podszytych współczuciem i niepokojem spojrzeniach, wynikających z głęboko ugruntowanego przekonania, że niezależnie od tego, kim jestem i jak chcę żyć, ostatecznie z pewnością dążę do "stabilizacji" i prokreacji.

Pojęcie "stabilizacji" - wymiennie stosowane ze sformułowaniami typu "ułożył(a) sobie życie" - jest o tyle błędne, że jego element znaczony w życiu nie występuje. Rzeczywistość jest płynna, ludzie są zmienni, miażdżący odsetek ślubów niesie za sobą rozwody, a każdy etat nagle może przestać istnieć. "Stabilizacja" jest więc jednym z tworów myślowych, dających iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa i podtrzymujących zastane normy.

Pożądaną "stabilizację" stawia się w opozycji z burzącym kulturowy (i najwyraźniej genderowy również) ład "singlizmem". Czasem jakiś żyjący w pojedynkę mężczyzna wyrazi zdziwienie faktem, że atrakcyjna i realizująca się kobieta jest sama. Tylko dlaczego ten fakt dziwi go bardziej niż to, że on sam nie ma partnerki/partnera? Czy mężczyzn i kobiety nadal obowiązują zupełnie inne prawa?

Czyżby kobiety o bogatym życiu towarzyskim, zawodowym i intelektualnym, potrafiące samodzielnie zaspokoić swoje potrzeby finansowe i seksualne oraz mogące liczyć na wsparcie przyjaciół, nadal potrzebowały skostniałego i niekomfortowego konstruktu społecznego, żeby czuć się bezpiecznie?

Czy Stirnerowska idee fixe monogamicznego stałego - najlepiej prawnie usankcjonowanego - związku nadal znajduje uzasadnienie w czasach, w których najważniejsza wydawałaby się lojalność względem samej/samego siebie? Dlaczego relacje bezcenne, bliskie i prawdziwie wartościowe, acz nienazwane i społecznie nieusankcjonowane, są napiętnowane jako nieistotne, niekonstruktywne i przejściowe? Czyżby dlatego, że stanowią zagrożenie dla tak umiłowanego zaściankowi porządku społecznego, dulszczyźnianej moralności i ciągłości tego - jakże mało wdzięcznego - gatunku?

Czy miłość nadal musi być uwięziona w XIX-wiecznych ramach, czy zawsze musi nieść za sobą społeczne konsekwencje? Czy jako doświadczenie wspaniałe i dogłębnie osobiste nie może po prostu takim pozostać?

Okazuje się, że w ponowoczesnym społeczeństwie XXI wieku kobieta, niezależnie od wykształcenia, aktywności zawodowej i towarzyskiej, sukcesów i pasji, wciąż definiowana jest poprzez pozostawanie lub niepozostawanie w - opartej na solidnych podstawach - relacji z kimś. Bycie w stałym związku z jednym partnerem nadal wiedzie w polskiej mentalności prym, jeśli chodzi o warunki konieczne do bycia szczęśliwym i spełnionym człowiekiem.

Kolejnym z tych warunków jest nadal macierzyństwo jako kwintesencja i sens życia, nie zaś jako wybór i jedno z życiowych doświadczeń (z pewnością ważniejszych i najbardziej przewartościowujących wszystkie pozostałe). Do zasłyszanego niedawno zdania "jak można wiedzieć, że nie chce się być matką, skoro nigdy się nią nie było", mogę się odnieść w dwójnasób: 1) lepiej wiedzieć, że się nie chce być matką zanim się nią zostanie, niż jak już się nią jest; 2) brak doświadczenia bycia hydraulikiem nie przeszkadza mi w niechceniu wykonywania tego zawodu, podobnie jak brak doświadczenia bycia mechanikiem samochodowym nie przeszkadza mi w chceniu wykonywania tego zawodu. Jest to kwestia osobistych predyspozycji, celów, marzeń i upodobań, które zazwyczaj najlepiej znane są nam samym.

O zgrozo, zdanie to wypowiedziane zostało przez fankę kultowego już serialu "Seks w wielkim mieście", który choć ostatecznie podtrzymuje społeczne status quo, starał się jednak prezentować różne punkty widzenia i naświetlić cokolwiek tematykę kobiecego życia w pojedynkę. Zdanie to odnosiło się również do aktorki grającej jedną z bohaterek serialu - Samanthy (tu pogardliwie rzucone zostało sformułowanie "ta seksoholiczka", tak jakby cieszenie się swoją seksualnością poza strukturami monogamicznej stałej relacji było czymś moralnie nagannym), która zrezygnowała z doświadczenia macierzyństwa na rzecz swojej urody i stylu życia. I chwała jej za to. Chwała za wolność wyboru.

Rozwiodłam się po to, żeby nikt nie musiał się więcej trudzić z upychaniem mnie w swoje wąskie ramki. Ze społeczeństwem rozwieść się trudniej, więc pozostaje mi tylko apelować - żyjmy po swojemu i pozwólmy żyć po swojemu innym.

Ekstremalna siła spokoju

Pęd niestety kojarzy się na co dzień bardziej z natłokiem spraw i obowiązków niż z przyjemnym i relaksującym doznaniem. Starając się sprostać wymaganiom współczesnej kultury, w tym naszych rodzin i pracodawców, często narażeni jesteśmy na chroniczny stres, z którym nie zawsze potrafimy sobie radzić. Liczba życiowych ról do odegrania może być ponad nasze siły, jeżeli nie potrafimy na chwilę się zatrzymać, zdystansować i ewentualnie zredefiniować naszych celów i priorytetów.

Najbardziej skuteczną drogą do odnalezienia wewnętrznej harmonii i spokoju wydaje mi się, proponowana przez Jona Kabat-Zinna, praktyka uważności. Metoda ta polega na ciągłej obecności myślami i zmysłami "tu i teraz", niewybieganiu w przeszłość ani w przyszłość, pełnej koncentracji na tym, czym aktualnie się zajmujemy. Elementem wspierającym są liczne techniki medytacyjne, wspomagające kontrolę nad "galopem myśli", z którym tak często się borykamy. Pozytywnych efektów uważnego i świadomego postępowania jest wiele - począwszy od większej wydajności naszych działań, na czerpaniu wzmożonej przyjemności z życia skończywszy.

Czyż posiłek nie smakuje lepiej, gdy kontemplujemy go uważnie przy pomocy wszystkich zmysłów? Czyż rozmowa z bliską nam osobą nie nabiera większego znaczenia, gdy na chwilę porzucimy myślami wszystkie inne sprawy? Życie jest "tu i teraz" i jeżeli wciąż będziemy wybiegać w przyszłość, tak naprawdę nie doświadczymy go nigdy. Praca i pieniądze nie zagwarantują nam wystarczającej satysfakcji, jeśli nie docenimy tego, co nam dają w obecnej chwili i jeśli podczas urlopu na Wyspach Kanaryjskich myślami będziemy już na Karaibach. Również związek nie zapewni nam szczęścia, jeśli nie docenimy partnera takim, jakim jest i nie poświęcimy mu uwagi i troski "tu i teraz". Relacji nie uratuje raczej wspomniana wycieczka na Karaiby, ani powrót z niej. Nie odkładajmy życia na później.

Dobrą praktyką uważności jest prowadzenie samochodu - czynność, którą na ogół wykonujemy automatycznie i bezwiednie (często rozmawiamy przez telefon lub zastanawiamy się, czy uda nam się spłacić kredyt), zapominając o tym, jak przyjemna może być redukcja biegu i jak przyjemnie brzmi silnik, gdy wchodzi na wyższe obroty. Gdy siedzimy za kierownicą, mamy idealną sytuację kontemplacyjną - możemy się rozluźnić, poczuć swoje ciało, skoncentrować się na oddechu i poczuć więź z pojazdem, który prowadzimy. Możemy wyobrazić sobie, co się dzieje pod maską, kiedy dodajemy gazu, możemy poczuć pełną synchronizację i jedność z maszyną, z którą jesteśmy zespoleni.

Kontemplacji auta warto nauczyć się, poznając w bezpiecznych warunkach technikę jazdy, której nie nauczono nas na podstawowym kursie na prawo jazdy. Jazda samochodem jest na pewno bardziej efektywna i przyjemna, gdy jest świadoma - gdy wiemy, na jakiej zasadzie funkcjonuje sprzęgło i jak się nim posługiwać, gdy umiemy sobie wyobrazić, co niesie za sobą zmiana przełożenia. Mając do dyspozycji bezpieczne miejsce (np. tor), doświadczonego instruktora i wymagające koncentracji i pełnej uważności warunki, możemy odnaleźć nieznaną dotąd radość z prowadzenia samochodu, a co za tym idzie - radość z życia. Doskonalimy jednocześnie technikę jazdy, jak i technikę uważności, której brak może w tym przypadku słono kosztować. Uczymy się również zarządzania stresem, który nie może nas obezwładnić i nad którym powinniśmy mieć pełną kontrolę, zarówno na torze, jak i na drodze. Tej życiowej przede wszystkim.

Podwójna moralność

Lata walki o równouprawnienie oraz rewolucja seksualna dają złudzenie pełnego wyzwolenia seksualnego i pełnej wolności ekspresji w tej dziedzinie. Jednak wciąż obowiązuje ta sama anachroniczna i zaściankowa "moralność" przykazująca kobietom życie w monogamii.

Wciąż funkcjonują w kulturze sformułowania typu "łatwa" czy "puszczać się", sugerujące, iż kobiety mają być biernymi i bezwolnymi odbiorczyniami męskich popędów. Nadal kobiecość kojarzona jest właśnie z monogamią, emocjonalnością i stałością uczuć. Nadal odbiera się kobietom prawo do ich seksualności, która cały czas jest w zasadzie tematem tabu. Pomimo wszystkich przemian, wciąż niechętnie patrzy się na kobiety, które bez większego skrępowania i oporów - wbrew stereotypom - potrafią zaspokajać swoje potrzeby seksualne. Z podobną rezerwą patrzy się na kobiety wychodzące z jakąkolwiek inicjatywą - wszystkie poradniki, którymi zaczytują się współczesne kobiety, stawiają je na pozycji osoby wiecznie czekającej na czyjś pierwszy krok lub telefon. Kobieta, która postępuje w kwestiach damsko-męskich w sposób bezpośredni, postrzegana jest jako agresywna i natarczywa, podczas gdy u mężczyzny takie zachowania odbierane są jako naturalne. Naturalna wydaje się też męska poligamia - liczba partnerek seksualnych - oby jak największa - jest powodem do dumy oraz polem do zdobywania doświadczeń seksualnych. Kobiety jednak powinny być bardziej powściągliwe i stałe, nie powinny oddawać się przelotnym znajomościom i "przypadkowym" aktom miłosnym, ponieważ tak "nie wypada", najlepiej, żeby całe życie pielęgnowały swoje dziewictwo. Paradoksalnie jednak, powinny być też przy okazji demonami seksu - niesamowicie doświadczonymi w kwestiach łóżkowych. To kolejna z pułapek, czyhających na kobiety.

Według mnie Ally McBeal zdecydowanie bardzo daleko do wyzwolenia seksualnego - jest raczej wstydliwa (wstydziła się zakupionego żelu plemnikobójczego), seks uprawia rzadko, nigdy spontanicznie, zawsze ma tysiąc wątpliwości. W tym kontekście jawi się jako stereotypowa pruderyjna kobieta, dla której seks jest sprawą przynajmniej drugorzędną. Kobiety naprawdę wyzwolone seksualnie (jak Samantha z "Seksu w wielkim mieście" czy Nancy z "Weeds") są odważne i spontaniczne, potrafią o siebie zadbać i dokładnie wiedzą, jak zaspokoić swoje potrzeby, nie przejmując się konwenansami. Potrafią wykazać inicjatywę, podczas gdy Ally - przytłoczona wiedzą poradnikową - zupełnie nie jest w stanie poradzić sobie w relacjach z mężczyznami. Ma problemy z komunikacją - często nie potrafi wyartykułować swoich myśli (np. nie umie pozbyć się natrętnego adoratora), brak jej bezpośredniości. Kieruje się głównie zaczerpniętymi z poradników wskazówkami dotyczącymi zasad gier damsko-męskich. Samantha i Nancy są świadome swoich potrzeb, potrafią wyjść poza schematy, zdekonstruować swoją płeć i w rezultacie otrzymać to, czego potrzebują.

Autorzy serialu również na tym przykładzie chcieli ukazać podwójność standardów. Ally nie mogłaby być bohaterką w pełni wyzwoloną seksualnie, ponieważ uwikłana jest w kulturę, która narzuca jej pewien kanon zachowań oraz "normy moralne", propagowane między innymi przez poradniki. Bohaterka boryka się zatem ze swoją seksualnością, nie mogąc jej do końca realizować; miota się między swoimi popędami - do których patriarchalne społeczeństwo nadal nie daje jej prawa - a tym, na co przyzwala jej kultura.

środa, 13 kwietnia 2011

Kobieta jako reprezentacja lalki

Presja społeczna wobec kobiet nie dotyczy wyłącznie ról, które muszą odgrywać. Dotyczy również tego, jak mają wyglądać - począwszy od wymiarów, na ubraniu i makijażu skończywszy. Wymagania wobec kobiecych ciał są surowe i zestandaryzowane - trzeba być szczupłą lub nawet chudą, modnie ubraną i odpowiednio umalowaną. Bez tych elementów niemożliwe jest osiągnięcie tak wymarzonej pełni szczęścia - ani w życiu osobistym, ani w zawodowym. "W odróżnieniu od mężczyzn, dla których potwierdzeniem sukcesu może być czek opiewający na potężną kwotę, wysokie stanowisko czy wielkie uznanie, kobiety starające się odnieść sukces muszą pieczołowicie dbać o swe ciała. Niezależnie od innych osiągnięć, kobieta, żeby w pełni zostać uznana za 'kobietę sukcesu', musi prezentować 'odpowiednie' ciało. (...) W znacznej mierze przypisuje się jej powodzenie ze względu na godne pozazdroszczenia ciało." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 170-171]

Nieprzypadkowe jest tak duże skupienie współczesnych kobiet i reprezentujących ich bohaterek właśnie na ciele. Ciało - stawiane przez filozofów w opozycji wobec nadrzędnego umysłu - korelowane jest właśnie z kobietą, podczas gdy męskość kojarzona jest z rozumem. "Wybitnie istotne są tu korelacja i powiązanie opozycji umysł/ciało z opozycją tego, co męskie, w stosunku do tego, co kobiece, gdzie mężczyzna i umysł oraz kobieta i ciało są reprezentowane łącznie. Taka korelacja nie jest przypadkowa, akcydentalna - jest kluczowa." [Grosz E., Przeobrażanie ciał, http://www.ekologiasztuka.pl/pdf/f0071grosz.pdf, s. 3] W opozycji do świata idealnego, materialny wymiar ciała postrzegany jest pejoratywnie, jako element obciążający, wręcz zbędny. "Ciało postrzegane było jako źródło zakłóceń i zagrożeń dla działań rozumu. W Kratylosie Platon uważa, że słowo ciało (soma) zostało wprowadzone przez kapłanów orfickich wierzących, że człowiek jest duchową, bezcielesną istotą uwięzioną w ciele niczym w lochu (sēma). W swej doktrynie Form
Platon traktuje materię jako zdegradowany, niedoskonały przejaw Idei. Ciało jest zdradą duszy, rozumu, umysłu, jest dla nich więzieniem. Dla Platona było rzeczą oczywistą, że umysł powinien władać ciałem, jak również irracjonalnymi funkcjami duszy związanymi z pożądaniem. (...) Binaryzacja płci, dychotomizacja świata i wiedzy dokonała się u samego zarania zachodniej racjonalności." [tamże, s. 4-5] "Przepaść między cielesnością a światem idei i wartości przyczyniła się do deprecjacji doświadczenia związanego z ciałem, a także do wymazania go z oficjalnego dyskursu. Ciało jako podmiot wyposażony w język w zasadzie nie istnieje. Uległo swoistej tabuizacji, zostało wyparte ze społecznej świadomości. Jego mądrość zastąpiła medycyna, jego piękno - popularne kanony urody." [Wycisk J., Droga poprzez ciało. Z dziewczynki w kobietę]

Kanony te dla Ally McBeal, podobnie jak dla większości współczesnych kobiet, są kluczowe. Dlatego bohaterka wszystkie pożądane kryteria zdecydowanie spełnia - jest chuda, ubrana w najdroższe i najmodniejsze kostiumy, bardzo zadbana, uprawia sport, by wyglądać i czuć się atrakcyjnie. Ma wszystko to, co wydaje się niezbędne do osiągnięcia spełnienia, jednak wciąż pozostaje ono poza jej zasięgiem. "Współczesne kobiety, jak chyba nigdy dotąd aż w takim stopniu, poddawane są terrorowi oczekiwań na spełnienie ideałów męskiego wyobrażenia o pięknie; ponowoczesny stosunek do ciała dotyka przede wszystkim kobiet." [Jaxa-Rożen H., Kontestacja i banał: feminizm w kulturze współczesnej, Wrocław 2005, s. 148-149] Dlatego gdy w jednym z odcinków na twarzy Ally McBeal pojawia się pryszcz, bohaterka musi poświęcić cały dzień zmaganiom z nim.

Natomiast figura aktorki odgrywającą tytułową rolę stała się nawet przedmiotem społecznej debaty - jej chudość wzbudziła powszechne kontrowersje. Aktorka musiała nawet podać do publicznej wiadomości swój jadłospis, żeby udowodnić, że nie choruje na anoreksję. Jednak pomimo padających w jej kierunku zarzutów, chudość nadal wydaje się produktem pożądanym na rynku pracy i matrymonialnym. "Kobieta nigdy nie uwalnia się od kultu smukłości. Obok piękności i młodości szczupłość jest podstawowym wymogiem, by kobieta osiągnęła sukces." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 173] Dzieje się tak między innymi dlatego, że otyłość jest odbierana społecznie jako brak kontroli nad apetytem, a co za tym idzie nad własnym życiem. Kobieta sukcesu musi być szczupła, ponieważ inaczej nie byłaby traktowana poważnie. "Ludzie otyli nie zdają współczesnego egzaminu z siły charakteru." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 174-175]

Szczupła sylwetka nie tylko stanowi gwarancję sukcesu w życiu zawodowym - jest również niezbędna w walce o szczęście w życiu osobistym. Ally ma sprawę ułatwioną - nie ma problemu z nadwagą, ani faktyczną, ani tą urojoną. Jednak jej pokoleniowa koleżanka - Bridget - nieustannie musi katować się dietami i liczyć kalorie, żeby mieć nadzieję na odnalezienie szczęścia. Paradoksalnie jednak taka postawa całkowicie uniemożliwia jego osiągnięcie - "takie widzenie świata prowadzi do absurdu - nie można cieszyć się byciem z kimś, bo nie wiadomo, czy spełni się jego oczekiwania na temat wyglądu i zachowania w łóżku, a więc czy działa się na poziomie standardów narzuconych przez czasopisma i inne media. Podobnie jedzenie jest postrzegane wyłącznie jako czynność dostarczania znienawidzonych kalorii, bo o tym, że jedzenie jest potrzebne do życia czy może być źródłem przyjemności, w ogóle nie ma mowy."[Jaxa-Rożen H., Kontestacja i banał: feminizm w kulturze współczesnej, Wrocław 2005, s. 149]

W serialu Ally McBeal dwie bohaterki porównywane są do lalki Barbie firmy Mattel oraz jej młodszej siostry Skipper. Podobieństwo faktycznie jest uderzające. Porównanie to nie może być przypadkowe. To właśnie lalka Barbie stała się wzorem współczesnej kobiety, zwłaszcza w kwestii jej prezencji. "Lalka taka jak Barbie nie tylko symbolizuje kobietę wyidealizowaną zgodnie z obowiązującym kulturowo wizerunkiem, lecz także kobiety powszechnie starają się przekształcić w żywe wcielenia tego idealnego wizerunku, którego lalka jest reprezentacją." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 169]

Dziewczynki od najmłodszych lat uczone są jedynego idealnego wizerunku - szczupłej, proporcjonalnej (najlepiej według wzoru 90-60-90 cm), długowłosej piękności, która właśnie dzięki swoim wdziękom może być kimkolwiek zechce. Wpaja im się, że tylko taka kobieta ma prawo czuć się atrakcyjnie. Każde odstępstwo od tej pożądanej i jedynie słusznej normy stanowi problem - wyzwanie, któremu trzeba stawić czoło. Dzięki lalce Barbie tak naturalne elementy kobiecego ciała, jak cellulit, rozstępy czy fałdka tłuszczu stają się głównymi wrogami każdej marzącej o sukcesie kobiety. Życie pod taką presją staje się udręką, nieustającą walką - znowu - o coś niemożliwego do osiągnięcia. "Z kulturowego punktu widzenia Barbie postawić można w jednym rzędzie ze współczesnymi ciałami ukształtowanymi przez rynek konsumencki, fantastyczne pragnienia i nowe technologie traktowania ciała. Barbie symbolizuje wyzwanie, jakie współczesne ciało stawia granicom wytyczonym kiedyś raz na zawsze przez naturę. Jest więc ikoną pojawiającej się na naszych oczach konsumpcjonistycznej 'somatyki' - technologii przeznaczonej dla ciał uwiedzionych myślą, że nasz fizyczny kształt można podporządkować własnym marzeniom, pod warunkiem, iż poświęcimy mu wystarczająco dużo pieniędzy i uwagi. Podejście takie czyni z ciała narzędzie do aerobiku, przedmiot zabiegów chirurgicznych oraz eksperymentów dietetycznych, cielesną glinę, którą można bez końca modelować." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 165]

Modelowanie to dla wielu kobiet staje się obowiązkiem, a w skrajnych przypadkach nawet koniecznością - celem samym w sobie. W wyniku obsesji na punkcie urody i nieprzemijającej młodości wiele kobiet uzależnia się nie tylko od diet i wyczerpujących treningów, ale również od liftingów i operacji plastycznych. Wciąż dążąc do nieosiągalnego dla nich ideału, którego symbolem jest kawałek plastiku produkcji Mattel, kobiety tracą szacunek dla własnego ciała, jego charakterystyki i niepowtarzalności, standaryzują je zgodnie z zaleceniami kultury popularnej.

To przerażające dość podejście do ciała wynika ze współczesnej obsesji na punkcie tego, co wizualne. "Przy włożeniu wystarczającego wysiłku i 'pracy nad ciałem' człowiek może stworzyć wygląd, jakiego pragnie. Ten sposób myślenia kładzie nacisk na to, co wizualne, kierując naszą uwagę ku światu spojrzeń, luster i spektakli, w którym oko jest najważniejszym ze zmysłów, a ciało centralnym przedmiotem jego zainteresowania. (...) Widzieć i być widzianym nabrało nowego znaczenia, koncentrującego się wokół 'spektakularyzacji' ciała kobiecego." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 166-167] Żyjemy w kulturze "bycia oglądaną", to, jak chcemy wyglądać, determinuje "uwewnętrzniony męski obserwator". To "każe nam po raz kolejny patrzeć. Patrzeć na ciała cudze i własne, czytać je, dekonstruować i konstruować ponownie. (...) W psychologii mówi się zwykle o obrazie czy wizerunku ciała. Bardzo rzadko wspomina się jednak o jego doświadczaniu." [Wycisk J., Droga poprzez ciało. Z dziewczynki w kobietę]

Kobiety bardzo łatwo zapominają o tym, że głównymi beneficjentami ich sztucznie wytwarzanych kompleksów są koncerny kosmetyczne, kreujące "problemy" typu cellulit czy rozstępy. Napędzają tym samym żerujący na kobietach rynek. Podobnie wygląda kwestia tego, czym - wymodelowane już - ciało kobieta ozdabia. Tu również kluczem jest konsumpcjonizm - chęć i konieczność sprostania estetycznym standardom generują, jakże mile widziane przez rynek, zamiłowanie do mody i do metek. "Typ ciała, który symbolizuje Barbie, wymaga zarówno pracy, jak i gry. Potrzebna jest mu wytrwale poświęcana, nużąca uwaga kojarzona zwykle z pracą, zwłaszcza pracą fizyczną, wymagającą skupienia się na szczegółach i uwagi przy bardziej złożonych elementach. Takie ciało wymaga ciężkiej pracy - wysiłku i potu podczas ćwiczenia aerobiku, który częściej uprawiany jest w związku z dbałością o wygląd niż o sprawność i zdrowie. Jednak to samo ciało wydaje się też rodzajem zabawki. Można je 'wyprodukować', lecz także daje ono możliwość zabawy ozdobami, barwnymi lub ekstrawaganckimi strojami. (...) Zatem zarówno jako produkt, jak i jako zabawka ciało symbolizowane przez Barbie wymaga konsumpcji. Plastyczne ciało jest w przeważającej mierze ciałem konsumpcjonistycznym." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 168]

Dlatego właśnie nieodzownym i obowiązkowym elementem kobiety sukcesu - poza nienaganną sylwetką i strojem - stał się make-up, który niegdyś postrzegany był jako przejaw hipokryzji, obecnie zaś jest od kobiet oczekiwany. Możliwość zrobienia sobie makijażu teoretycznie miała dać kobietom przewagę - szansę na wyrażenie swojej osobowości i indywidualności. Jednak to tylko siła pozorna, gdyż w rzeczywistości obowiązek malowania się ubezwłasnowolnia i uprzedmiotawia kobiety. Podobnie zresztą jak moda - daje ułudę oryginalności, jednak paradoksalnie wpycha kobiety w społeczne schematy i daje ograniczone możliwości wyboru.

Drogie i wyszukane kostiumy Ally tworzą jej Goffmanowską "osobistą fasadę" - komunikują światu jej status. "Ubranie oraz związane z nim artefakty lokują ciało w obrębie wielowymiarowej macierzy znaczeń kulturowych konstruowanych wokół poszczególnych ról, statusów społecznych, charakterów i przynależności klasowej, kulturowo definiowanej płci oraz seksualności, rasy i wieku. (...) Wygląd i to, co mu towarzyszy, wywiera silny wpływ na popularność, samozadowolenie, zdobywanie zatrudnienia i awanse zawodowe, stosunki towarzyskie i wiele innych rzeczy. (...) Jak każda polityka, także polityka posługiwania się fasadą jest rozgrywką o władzę." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 187-188]

Dobrą ilustracją pełnego sprzeczności świata wymagań wobec współczesnych kobiet jest system mody Rolanda Barthesa. "Moda odtwarza na poziomie stroju mityczną sytuację kobiety w cywilizacji Zachodu; majestatycznej i dziecięcej zarazem. (...) Być kobietą to być młodą i seksowną, mieć jędrne ciało oraz dobrze wyglądać. (...) Barthes wskazuje, że moda nie tylko proponuje kobietom tożsamość, ale także możliwość zabawy, łącząc to, co poważne (praca nad tożsamością), z tym, co frywolne (radość zabawy). Moda łączy więc w jedno dorosłego i dziecko. Ukazuje kobiety jako wiecznie młode i pozbawione wieku." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 190]

Wyidealizowana kobieta prezentowana przez system mody - "system znaczeń opartych na stroju, dodatkach, fotografowaniu mody oraz pisaniu o modzie, tworzący zarówno główny kod, jak i dominującą retorykę w kulturach konsumpcjonistycznych" [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 189] - jest "kategorycznie kobieca, w pełni młodości, obdarzona silną tożsamością, lecz także osobowością pełną sprzeczności; (...) pomimo obowiązków zawodowych pojawia się na wszystkich imprezach w roku czy w ciągu dnia; wyjeżdża z miasta na każdy weekend i bez przerwy podróżuje." [Rogers M.F., Barbie jako ikona kultury, Warszawa 2003, s. 189] Tu znowu powraca problem godzenia wielu ról jednocześnie.

Współczesna kobieta żyje pod ogromną presją oczekiwań społecznych dotyczących tego, jak ma wyglądać. Oczekiwania te - pełne sprzeczności - są na ogół niemożliwe do spełnienia. Atrakcyjność, młodość i standaryzacja są zaś podstawowymi atrybutami sukcesu.

Podwójne standardy

"W jednym z pierwszych odcinków serialu pada pytanie, czy Ally McBeal pragnie zmienić świat. Odpowiedź brzmi: 'O, tak. Tylko najpierw chcę wyjść za mąż'. Ta deklaracja stanowi kwintesencję mcbealizmu: poglądu na świat i kobiecość, którego spójność polega na niezwykle konsekwentnym mnożeniu sprzeczności. Ally łączy niezależność z obsesyjnym lękiem przed samotnością." [Graff A., Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, Warszawa 2001, s. 235]

Współczesna kobieta jest postawiona w naprawdę trudnej sytuacji. Z jednej strony musi iść łeb w łeb z mężczyznami, jeśli chodzi o przeskakiwanie kolejnych szczebli kariery, co na ogół niestety nadal musi przypłacać dużo większym wysiłkiem niż jej konkurenci płci przeciwnej, z drugiej zaś strony musi realizować swoją kobiecość poprzez macierzyństwo i satysfakcjonujący związek. Pogodzenie tych dwóch rzeczy wydaje się bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Jednak mimo to, zarówno kobiety, które realizują się wyłącznie w pracy i nie myślą o rodzeniu i wychowywaniu dzieci, jak i kobiety, które odrzucają karierę, by poświęcić się roli dobrej mamy i przykładnej żony, odbierane są społecznie jako niepełnowartościowe. Te podwójne standardy - będące nota bene efektem walki o równouprawnienie - czynią z kobiet cyborgi, które z jednej strony muszą walczyć o awanse lub utrzymanie posady, z drugiej zaś mieć czas na oglądanie Perfekcyjnej pani domu czy Nianiu, na pomoc, utrzymanie względnego ładu w domu i wychowanie dziecka. Jest to efekt pewnych przemian, które - mam nadzieję - nadal następują. Feministki drugiej fali wywalczyły kobietom możliwość realizowania się w zawodzie, jednak kobieta nadal postrzegana jest w ten tradycyjny sposób, nakazujący jej - niezależnie od liczby obowiązków - pielęgnowanie swojej tradycyjnej roli. Celem tych przemian jest doprowadzenie do rzeczywistej równości między płciami - możliwość wyboru między karierą a pracą, lub też łączenie ich, ale na zasadach partnerskich, gdzie zarówno mężczyzna, jak i kobieta mają takie samo prawo do swojej kariery oraz takie same obowiązki, jeśli chodzi o prowadzenie domu i wychowywanie dzieci. Przemiany kulturowe, a tym bardziej przełamywanie głęboko zakorzenionych stereotypów, mają jednak to do siebie, że zachodzą powoli i mozolnie.

Oczywiście nie tylko kobiety są poszkodowane na tym etapie przemian społecznych. Również mężczyźni nie są w najlepszej sytuacji - po pierwsze muszą pogodzić się z tym, że kobiety są coraz bardziej konkurencyjne na rynku pracy, po drugie zaś trudno jest im zrezygnować z kariery na rzecz rodziny, ponieważ - nawet jeżeli by sobie tego życzyli - ich status i pozycja społeczna zostałyby absolutnie zdegradowane. Stereotypy nadal nakazują mężczyźnie utrzymywać siebie i całą rodzinę, piąć się po szczeblach kariery i walczyć o powszechne uznanie. Mężczyzna zajmujący się domem i dziećmi - mimo najszczerszych chęci - nie ma szans na dobre samopoczucie i pewność siebie.

Ta społeczna presja na bycie szczęśliwą i spełnioną w każdej możliwej dziedzinie życia powoduje, że popularne bohaterki współczesnych książek, filmów i seriali, choć zadowolone ze swojego życia zawodowego, bez partnerów czują się upośledzone i nieszczęśliwe. Większość ich marzeń i fantazji dotyczy wymarzonego mężczyzny oraz gromadki roześmianych dzieci, nie zaś kolejnych etapów kariery zawodowej. W wieku dwudziestu ośmiu lat Ally McBeal miała mieć urlop macierzyński i - przytulona do męża - czytać, jak godzić karmienie piersią z pracą w sądzie, zaś jej często cytowaną wypowiedzią jest, że "owszem chce zmienić świat, ale najpierw chce wyjść za mąż". Przez to mnożenie sprzeczności i funkcji trudnych do pogodzenia, kobiety często wpadają w pułapkę i po prostu nie potrafią być szczęśliwe i cieszyć się tym, co mają.

"Cele i nadzieje feminizmu oraz działalność kobiet w ruchach emancypacyjnych czasem przypominają myślenie Bridget Jones: kiedy tylko otrzymamy prawa i równe szanse, wtedy na pewno wszystko będzie dobrze. Otóż nie będzie, bo pojawią się nowe problemy: jak przy intensywnej karierze zawodowej znaleźć życiowego partnera, który zabiera czas poświęcany na żmudne wspinanie się po szczeblach zawodowej kariery? Nawet jeśli się go znajdzie, jak pogodzić pracę z prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi? (...) Kobiety wpadają w pułapkę, która sprowadza się do dylematu: jak jednocześnie mieć wszystko, być szczęśliwą i spełnioną kobietą zarówno w pracy jak i w rodzinie?" [Jaxa-Rożen H., Kontestacja i banał: feminizm w kulturze współczesnej, Wrocław 2005, s. 147-148] Niezależnie od tego, co osiągnęły, i tak będą się czuły niepełnowartościowe, jeśli nie zdobędą dosłownie wszystkiego, co jest do zdobycia.

Niezależność i skupienie na karierze wcale nie eliminują lęku przed samotnością. Nadal - niczym bohaterki Jane Austen - marzą o zamążpójściu, kierują się jednak innymi pobudkami. Nie potrzebują wyjść za mąż ze względów finansowych czy społecznych, one chcą wyjść za mąż z potrzeby bliskości i partnerstwa. Nie zamierzają rezygnować z ambicji i samorealizacji, jednak chcą żyć w satysfakcjonujących związkach. Idea związku ewoluowała - z potrzeby małżeństwa w partnerską - opartą na bliskości - relację dwojga równych sobie ludzi. "Bridget Jones i Ally McBeal także chcą 'dobrze' wyjść za mąż. Fantazjują o sukniach ślubnych, niedzielnych obiadkach u teściowej i pachnących talkiem różowych niemowlakach. Te współczesne 'panny na wydaniu' od bohaterek Jane Austen różnią się jednak tym, że wyjść za mąż nie muszą. 'Myślałem, że mężczyzna nie jest czymś, czego potrzebujesz', powiada jeden z szefów firmy, zdziwiony, że niezależna kobieta sukcesu myśli o zamążpójściu. Ally patrzy na niego kpiąco i odpowiada: 'Miałeś racje. Mężczyzna to coś, czego chcę'. Ally, Bridget i ich odpowiedniczki w świecie realnym istotnie nie 'potrzebują' mężów. (...) Nie chodzi im o to, by zmienić tożsamość, z panny przeistaczając się w żonę, i nie mają najmniejszego zamiaru przekazywać komuś odpowiedzialności za swoje życie. Dlaczego zatem chcą małżeństwa? Otóż chodzi im tylko - a może aż - o bliskość z drugim człowiekiem. Chcą tej bliskości na warunkach partnerskich, inna ich nie interesuje." [Graff A., Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, Warszawa 2001, s. 238-239]